Nic do przodu
Coraz bardziej nie mam siły. Ze mną się coś dzieje? Może. Widzę dużo winy w Krystianie. Stara sie, ale nie motywuje go, nie wspieram, a przynajmniej on tego nie czuje. Bardzo często się kłócimy. Za często. Co tydzień chce rozstania. Są jakieś chore akcje. W tamtym tyg. planowałam pójść do cerkwi, ale pojechał z wojtkiem. Nie zdążyliśmy, ściemniał że zaraz będzie i tak godzinę ściemniał. Wkurzyłam się to było dla mnie ważne... Dziś znów szkolenie ze straży i nie dał znać że pojechał jakieś działki ogladac. Na 3 godz. przepadł, wrócił po alkoholu. Miał pretensje, że wydzwanialam i byłam nieprzyjemna w rozmowie. On jest dla każdego na zawołanie, a u nas wszystko leży. Sama drzewka kopie, trawę kosze. Czuje się sama na tym podwórku. Przez cały tydzień wkopał jeden słupek. No bierze mnie kurwica. Jak ma nie brać. Większość baba siedzi i pachnie, a że mnie się śmieją że on stoi a ja ta zki wożę albo z lopatą ganiam. To nie jest fajne. A potem kłótnie, bo nie mogę nic powiedzieć. . Bo ujmuje mu... Hamuje się serio, ale on tylko widzi że się go czepiam. Jestem beznadziejna. Chce żeby zachował się jak facet zostawiam jego działkę do popisu ale no sorry.
W takich sytuacjach kiedy jest nabuzowany, wkurzony, nerwowy itd. po prostu nie chce tak żyć. Wydaje mi się że wlazlam w jakieś bagno takie samo jak z poprzednimi związkami. Niczym to się nie różni. Znów załamanie poczucia wartości, znów szukanie co ze mną jest nie tak. Znów myśli o cięciu się. Gdyby nie Nikoś już dawno byłoby po wszystkim.