zamek
"Jeśli kogoś kochasz pozwól mu odejść... Jeżeli wróci, będzie Twój na wieki... Jeżeli nie wróci nigdy nie był Twój..."
Dostałam niedawno podobny tekst od pika, po bardzo bardzo długim czasie. Nienawidzę go- tego tekstu. Przypomina mi o kokleciku (tak, teraz bedą wspominki). To nim tłumaczyłam każdą rozłąkę z nim, zasłaniałam się, bo zrezygnowałam, odpuściłam tak po prostu, zwyczajnie, niezwyczajnie..... Pika zaczął pytać i tak od słowa do słowa zaczęlam sobie wszystko przypominać, nasz pierwszy raz, wszystkie spacery i głupoty. Wyjazdy... Szłam za nim jak w dym. Każde wariactwo które robił on robiłam ja- i się świetnie przy tym bawiliśmy, nie patrzeliśmy na to że wypada lub nie, świat był nasz. Chciałabym opisać wszystko co o nim pamietam, bo... nie boję się że zapomnę, po prostu chcę żeby to było, żebym czytając każde kolejne słowo przypominała sobie moje życie. W sumie cała prawda, wszystkie emocje spaliły się z pamiętnikami, a to co tu jest nie odda przeżyć tamtego czasu.
Ciągle myślę o naszym rozstaniu, którego faktycznie nie było. Pamiętam... zbliżało się Boże Narodzenie rok chyba 2006 może 2007 (daty pamiętam lat niebardzo- w każdym bądź razie poczatki z ptysiem). Częściej ja się odzywałam dlatego tym bardziej pamięta, i dlatego tym bardziej boli. Dzień przed napisał mi życzenia śwateczne, były normalne o zdrowiu, szczęściu itd. Wiem, że byłam wtedy w mieście było już ciemno. Z ptysiem wracaliśmy do domu, cąła drogę myślałam o nim. Następnego dnia, wieczorem napisał znów... znów podobnie, o świętach- nie pamiętam, nie pamiętam co też odp mi ... pamiętam co napisałam ja. I znów wydaje mi się, że sama na siebie rzuciłam klątwę. Napisałam (ptyś siedział obok-nie czytał), życzenia, najgorsze jakie mogłam wyyśleć, życzyłam mu dziewczyny, która bedzie go kochać tak mocno jak ja- wtedy na pewno bedzie szczęśiwy. To było ostatnie co mu powiedziałam, napisałam... A ja go nadal... wiem że on był mój... tyle lat... Jedyne co po nim zostało zakopany pierścionek, zdjęcie (schowane pod inne w albumie) którego jakimś cudem nie wyrzuciłam i zeszyt.... ostatnie zapiski... z przedostatniego spotkania. najgorsze że nie mogę go znaleśc jest gdzies u babci, ale przeszukałam niemal wszystko. Oby nie zginął bo nie przezyję. Pisął że chciałby być.. Wtedy z jego kumplem (jak on poszedł po piwo) zakładaliśmy się o browca... on twierdziła, że koklecik mnie kocha, ja że ni chuja! ! ! Kurcze.. pamiętam ten wieczór, przyjechałam z kumpelą... siedzieliśmy przy kominku ze znajomymi on sam z kumplem, nie podszedł... patrzył czasami... a mi serce stawało.... dopiero poźniej poprosił mnie na chwilę, gadaliśmy.. potem zaczęło byc ok. Zakład wygrałam. Dowiedziałam się nieco później. Był wrzesień, cieply ale lekko deszczowy... Nie ważne. Myślę tylko czy on czuł to samo, mimo tego jak było czy on też tęsknił, myślał nocami... Boję się! Choć koklecik nie był rasowym chamem. Nie ciągnął do łóżka, nie rzucał "kocham cie" na prawo i lewo, nie spraszał dziewczyn do domu. Był uroczy, słodki, śmieszny, naturalny. Był moim wariatem, który spojrzal w moje oczy i wiedział wszystko. Zapewne jest świetnym mężem i zajebistym ojcem. Jeszcze za moich czasów widać to było... stop!
Nie nie chce pisać.... rozwala mnie to od środka. Takiego bólu nie przezyłam nigdy, takiego rozstania i takiej miłości... gdybym nadal byla sama... to może on też by był, miał do mnie przyjechać... Parą bylismy jakieś 3 tyg. od 27 października do 21 listopada- nie pamiętam roku chyba '03. Ale to wszystko co dzialo się później- to było coś. Moglismy się nie widziec miesiącami a jak juz "wpadliśmy na siebie" bylismy jak zakochana para. Przez tyle lat ani on ani ja nie pachlismy się do żadnego związku... on zawsze jakby sam. Nie okłamałby mnie, był uczciwy, aż nadto. Pamiętam wesele znim... tak dużo pamiętam.... i zamek pamiętam, nasz własny... Gdyby ból... łzy.... gdybym mogła zamienić to na milośc do ptysia. Byłby najszczęśliwszy na świecie.
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się być w mieście rodzinnym koklecika i rozglądam się wtedy niecierpliwie, że może gdzieś.. może on, ale nie... i myślę żeby zadzwonić, żeby zajść. Wiem, że go nie będzie, ale chociaż powiedzieć, że byłam.. może ktos by mu przekazał....
Ale wiem też, że on ma ułożone życie i nie mam prawa się wpierdalać, nawet na zwykłe "cześć". Ta historia jest dłuższa ma więcej trudnych do opowiedzenia scen... ale dziś na tym zakończę.
Nikt mi nie musi mówić, że muszę iśc do przodu, że trzeba zapomnieć bla bla bla... wiem to i jakoś żyję... to tylko tak teraz. Zresztą staram sie zamknąć przeszłość, tylko potrzebna mi jest czyjaś pomoc...nie nie! nie żaden facet. Mam swoje sposoby tylko jeszcze to potrwa.
To może coś miłego. Nie wiem na ile, ale... wczoraj pika mnie rozwalił na części pierwsze. Zawsze mówił że jakbym robila podchód na zbliżenie, to byłby koniec przyjaźni... a wczoraj sam dał czadu. Bylam w kompletnym szoku. Nie wiedzialam, czy sie ze mnie nabija czy faktycznie zmierza w tym kierunku. Włączyły mi się hamulce, jak nigdy. Cały czas stało mi przed oczami, że jak to zrobie to bedzie koniec, no i kiedyś tak konkretnie myślalam o tym jakby się to stało to co dalej... (w woli jasności nie chodzi o sex, jestem na etapie podstawówki, jeżeli chodzi o relacje pika i ja). I z mojej strony byłoby potwornie, czekałabym na koleje spotkanie. Witałabym go jak zakochana gówniara... a tego nie mogę zrobić. Mimo że od poczatku znajomości zastanawiapewna rzecz., to cóż... pika mnie w dalszym ciągu zastanawia....